Odpowiedź „to całkiem proste, trzeba załatwić kilka rzeczy…” jest prawdziwa. Przynajmniej do czasu, kiedy się nie wejdzie w szczegóły, co i jak trzeba załatwić 🙂
Według mnie jest to:
- Urlop (jeżeli ktoś pracuje :-))
- Paszport i wiza
- Plan podróży
- Bilety na samolot
- Rezerwacja hoteli
- Rezerwacja samochodu w wypożyczalni
- Pakowanie walizek i czas, start!
Urlop nie jest rzeczą dyskusyjną. Jeżeli ktoś pracuje na etat, to bierze urlop, kiedy może i jedzie. No, musi się zgrać z innymi uczestnikami wycieczki. Jeżeli nie pracuje, to może jechać kiedy chce i tylko mu pozazdrościć 🙂
Paszport i wizę omówię w następnym odcinku.
Odnośnie planu podróży, to jest to stety\niestety rzecz najważniejsza i najbardziej skomplikowana, jeżeli chcę to zrobić dobrze. I dlatego omówię to jeszcze następnym razem 🙂
Powiedzmy, że już wiem, gdzie chcę jechać – załóżmy, że zdecydowałem, że jadąc pierwszy raz do Stanów chcę zwiedzić Kalifornię, spędzę tam dwa tygodnie z partnerką. Jak się przygotować, co zabrać, co zarezerwować wcześniej. Albo może nic? Czy mieć ze sobą gotówkę, czy można płacić kartą? Jeżeli tak, to jaką, co z kursem wymiany?
Temat jest obszerny, ale ciekawy. Samo przygotowanie takiej wyprawy jest częścią radości z wyjazdu, chociaż może być angażujące. Planując i aranżując wyjazd zaczynam się czuć, jakbym tam był. Muszę sobie wyobrazić pewne miejsca, zdarzenia i sytuacje, żebym mógł przewidzieć co się może wydarzyć i żebym się odpowiednio do tego przygotował. Dlaczego?
Czy nie lepiej lecieć „na spontanie”?
Otóż nie 🙁 Właściwe przygotowanie pozwala zaoszczędzić mnóstwo czasu na miejscu, nerwów, rozczarowań, pieniędzy i zbędnego ryzyka.
Przykład? Proszę bardzo. Jeden z wyjazdów, mamy zarezerwowane hotele na całą około tygodniową podróż. Na wszystkie dni oprócz jednej nocy w Dolinie Śmierci (Death Valley), ponieważ dokładnie nie wiemy jeszcze, w którym miejscu będziemy tego dnia. Oczywiście, zgodnie z prawem Moore’a, czyli jak coś ma pójść źle, to na pewno pójdzie, w okolicy nie było ani jednego wolnego pokoju w hotelu. „Okolicę” mam na myśli ok. dwustukilometrowy odcinek, jaki przemierzaliśmy w tą i z powrotem, żeby znaleźć wolne miejsce w hotelu. Nie dziwne, że nie było miejsca, ponieważ był środek wakacji, hoteli jak na lekarstwo, wolnych miejsc jeszcze mniej.
Czy nie można spać np. w samochodzie? Nie bardzo… W sześciu masywnych chłopa w małym mini-busie… niekoniecznie. Nie można wyjść i spać, gdzie popadnie? Nie bardzo, w okolicy są węże, jak nam powiedziano i ugryzienie grzechotnika jest bardzo niebezpieczne. Poza tym w nocy było jakieś 39 stopni Celsjusza (na plusie), mieszczuchy na pustyni bez klimatyzacji… Ciężko 🙂
Jak się to skończyło? Przegadaliśmy pół nocy o „dupie marynie”, po czym pojechaliśmy dalej tuż przed świtem, ponieważ już nie było co robić. Może nie było do końca tak fajnie, jak bym chciał.
Czy to znaczy, że zawsze trzeba rezerwować hotele i nie zdawać się na przypadek?
Generalnie tak, aczkolwiek jak się nabierze trochę doświadczenia, to można kombinować. Ale wtedy, w Death Valley, nikt z nas nie wiedział, że od samego początku będzie problem z hotelem w tamtej okolicy, w środku wakacji. A tak w ogóle, to się nie śpi w Dolinie Śmierci, bo jest drogo i w ogóle gorąco. Death Valley robi się w jeden dzień i jedzie dalej. A jak ktoś bardzo chce, to może zrobić w dwa dni, ale spać gdzieś w miasteczku.
Przygotowania zaczynam od tego, że zastanawiam się, co chcę zobaczyć, a później kupuję bilety na samolot w dane miejsce.
Jak kupić bilety, żeby za dużo nie wydać, i ile to jest „za dużo”.
Można obserwować portale typu fly4free.pl i czatować na atrakcyjną (tanią) ofertę. Kupić bilety i lecieć!
Szczerze – nigdy z tego nie korzystałem. Po pierwsze dlatego, że nie mam cierpliwości do czatowania i prawie zawsze chcę wszystko szybko załatwić i „od ręki” 🙂
Po drugie, ponieważ nie dysponuję zbyt szerokim wachlarzem terminów, w których mogę lecieć. Czasami łączę też wyjazd zawodowy z urlopem i wtedy mam już zupełnie zero wpływu na terminy. W tym ostatnim przypadku mam pewną swobodę, jakimi liniami polecę i o jakiej porze, i tego przypadku nie będę opisywał.
Jeżeli sam kupuję bilet, to lecąc do Kalifornii, mam do wyboru lądowanie w Los Angeles lub San Francisco. Oczywiście lotniska są w mnóstwie innych miejsc w Kalifornii, ale loty na pewno nie są do nich tańsze, a „zysk” z kolejnej przesiadki jest ujemny 🙁
Warto pamiętać o tym, że najtańszy bilet nie jest wcale najlepszy. Trzeba wziąć pod uwagę trasę, czyli ilość i długość przesiadek. Co z tego, że kupię bilet taniej o 300zł, skoro mam przesiadkę w Toronto, trwającą dwanaście godzin i to w nocy? Miasta nie zwiedzę, ponieważ jest noc i jestem zmęczony, muszę zatem iść do hotelu i wydam na niego więcej niż 300zł. Ponadto stracę dwanaście godzin, zmęczę się noszeniem walizek i tułaniem po mieście. Jeżeli już muszę zostać te kilka-kilkanaście godzin, to lepiej zrobić sobie przesiadkę trwającą np. jeden dzień i zwiedzić dane miasto na luzie – jest wtedy z tego jakiś zysk 🙂
Kolejna rzecz, to przesiadki na terenie USA – unikam tego jak ognia! Po wylądowaniu w USA, trzeba przejść tzw. Imigration, czyli kontrolę celną, która może zabrać nawet dwie, trzy godziny, jeżeli jest dużo osób. Ponadto w USA nie przerzucą mi bagażu do kolejnego samolotu. Muszę poczekać na walizkę, sam ją przetransportować na kolejny terminal i na nowo się odprawić. Całość zajmuje ładnych kilka godzin i nie jest rzeczą przyjemną. Kolejne kontrole na bramkach, rozbieranie się, ściąganie butów i tłumaczenie np. że te czarne pudełeczka w moim plecaku, to nie ładunki wybuchowe, albo puszki z wąglikiem, tylko zapasowe baterie do aparatu… to nie jest coś, co lubię. Wolę tego unikać, jeżeli mogę.
Kiedyś sprawdzałem ceny biletów na esky.pl (jedna z pierwszych porównywarek cen), ale teraz od 2-3 lat sprawdzam tylko na Google Flights. Fajnie pokazuje możliwości i ceny lotów do interesujących mnie oraz okolicznych miejsc wraz ze zmianami cen biletów, w zależności od daty wylotu i powrotu.
Jeżeli cena mi odpowiada, kupuję bilet i zapominam o kwestii transportu do kraju Wuja Sama do czasu odprawy 🙂 Nie sprawdzam za trzy dni, albo za tydzień, czy cena czasem się nie zmniejszyła. I tak mi to nic nie da oprócz frustracji, że mogłem poczekać… Ale wtedy istniałoby ryzyko, że wzrośnie, hm…
No właśnie, to jest nierozwiązywalna zagadka, a ja nie jestem specem od wyszukiwania tanich lotów więc jak ktoś ma lepsze patenty i może się podzielić, to zapraszam do komentowania.
Jaka to jest „dobra cena”?
Jeżeli kupicie bilet do LA lub SF ze wszystkimi opłatami za 2500 PLN lub mniej, to macie dobrą cenę. Oprócz powyższych warunków, na cenę ma wpływ oczywiście kurs dolara.
Kupno biletu na miesiąc lub dwa przed podróżą wystarczy w zupełności. Wcześniej i tak nie znam moich planów urlopowych, a cena aż tak bardzo się nie zmieni.
Kiedy już mam bilet, to wbijam sobie w kalendarz (ja mam w Outlooku, ale jak kto woli, może być kartka przyklejona na lodówce, byle tylko Cię poinformowała, że danego dnia i godziny masz TO zrobić).
TO, to jest odprawa (on-line). Zazwyczaj zaczyna się dokładnie 24h przed wylotem. Loguję się na stronie swojego przewoźnika, podaję dane z biletu i wybieram miejsce, gdzie chcę siedzieć. Zazwyczaj lecę klasą ekonomiczną, ponieważ wyższa klasa (biznes lub pierwsza) podwyższa cenę kilkukrotnie i bilet może kosztować Cię tyle, co całe wakacje. Różnice w klasach samolotu są fajnie i zwięźle opisane w serwisie Momondo.
Mnie zdarzyło się raz lecieć klasą biznes, ponieważ w ekonomicznej miałem popsuty TV i światło do czytania. Poprosiłem o przeniesienie, a jako że nie było miejsc w ekonomicznej, a były w biznesie…
Warto jeszcze zastanowić się nad klasą Premium Economy, jeżeli jest dostępna. Kiedyś na locie do San Francisco zrobiłem upgrade klasy do właśnie takiej za ok. 300 PLN i miałem duuużo więcej miejsca na nogi, co przy moim wzroście 1,94m jest czymś absolutnie wspaniałym 🙂
Bilety, a właściwie karty pokładowe można wydrukować lub trzymać w smartfonie, np. w natywnej aplikacji iPhone’a – Apple Wallet. Działa nawet na zegarku Apple Watch – podstawia się ekran urządzenia pod czytnik przy bramkach, piiik i jesteśmy na pokładzie 🙂
Aczkolwiek przy podróżach kilkoma samolotami dodatkowo wszystko drukuję, wraz z potwierdzeniem rezerwacji samochodu (o tym później), czy hoteli. Później numeruję w rogu czerwonym flamastrem kolejne kartki w przykładowym porządku:
1 – karta pokładowa na samolot Warszawa-Frankfurt.
2 – karta pokładowa na samolot Frankfurt – Los Angeles.
3 – potwierdzenie wynajmu samochodu.
4 – potwierdzenie wynajmu hotelu w Los Angeles.
5 – karta pokładowa na samolot Los Angeles – Las Vegas.
6 – potwierdzenie wynajmu hotelu w Las Vegas.
itd.
Dzięki temu unikam gorączkowego szperania po kartkach, telefonie itp., w celu znalezienia potrzebnego dokumentu. Kiedy dolecę do Frankfurtu, niszczę i wyrzucam kartkę z wydrukowaną kartą pokładową na samolot W-wa – Frankfurt – już mi się nie przyda. Kiedy jestem już w LA (i mam bagaż), niszczę i wyrzucam kolejną kartkę itd.
Od wejścia na lotnisko warto być miłym dla obsługi, nie kłócić się o byle pierdołę i nie utrudniać życia pracownikom linii lotniczych tylko dlatego, że zapłaciłem 2-3 tys. za bilet i mi się wszystko należy. To absolutnie nie ta droga! Pracownicy linii lotniczych za takie nieładne zachowanie mogą być naprawdę wredni. Uwierzcie mi, na dwunastogodzinnej trasie ma to znaczenie :-). Bardzo otwiera oczy książka Imogen Edward Jones „Air Babylon”, mój absolutny faworyt ostatnio (jak i reszta z tej serii).
Kończąc wątek lotów, na co jeszcze warto zwrócić uwagę?
Co z piciem alkoholu na pokładzie samolotu? Otóż podczas podróży wypijam tylko tyle alkoholu, żeby się rozluźnić. Obiegowa opinia mówi, że ilość alkoholu wypita na wysokości przelotowej samolotu, czyli 30 tys. stóp (10 km) działa z co najmniej podwójną siłą rażenia na Twój organizm niż taka sama ilość wypita na ziemi (m.in. ponieważ jest mniej tlenu, żeby ludzie szybciej posnęli i nie zawracali d… obsłudze), ale ja tego na sobie nie odczułem.
Poza tym, po przylocie muszę wysiąść, wziąć samochód z wypożyczalni i gdzieś dojechać. Muszę być przytomny!
Na koniec o zdjęciach.
Nie robię zdjęć w samolocie, bo zazwyczaj wychodzą mega słabe. O ile w samolocie nie ma nic do fotografowania – no może selfik z partnerką, z uśmiechami na twarzy, ze oto zaczynamy przygodę, o tyle zdjęcia przez okna samolotu są kompletną porażką. Wychodzą nieostre, bo autofocus (czyli system ustawianie ostrości) głupieje przy podwójnej grubości szklanych płytkach okna, zazwyczaj zaparowanych. Do tego wychodzą absolutnie wszystkie odbicia w szybie, czego nasz mózg nie widział (emocje) i dodatkowo, biorąc pod uwagę, że w smartfonie zazwyczaj znajduje się aparat szerokokątny*, to obejmuje wszystkie niechciane elementy, jak fragmenty skrzydła, brzeg okna itd.
W następnej części będzie o tym, co trzeba zrobić, żeby dostać wizę do USA i jak rezerwować hotele 🙂
* obiektyw szerokokątny to taki, którego podstawowy parametr, czyli ogniskowa (długość) wynosi mniej niż 50mm. Czemu akurat 50? Otóż przyjęło się, że 50mm to obiektyw standardowy, czyli taki, który daje obraz podobny do tego, jak widzimy go naszymi oczami. Wszystko ponad 50mm, to teleobiektywy (przybliżają), a mniej to obiektywy szerokokątne – pozornie zmniejszają to, co widzimy.
Jak rozpoznać taki obiektyw? Długa lufa przykręcona do aparatu, to teleobiektyw (zobaczcie, co mają fotografowie na meczach), a obiektyw szerokokątny ma wypukłą przednią soczewkę, tym bardziej wypukłą, im jest „krótszy”.
A w smartfonie jak jest? Zazwyczaj posiada on obiektyw ok. 28mm, czyli jaki…? Szerokokątny, zgadza się, żeby objąć jak najwięcej fotografowanej sceny.
Niektóre smartfony mają dwa obiektywy, np. nowe iPhone’y mają dwa obiektywy, ten drugi ma 56mm i stanowi leciutki teleobiektyw. Daje pozorne zbliżenie optyczne razy 2 i całkiem nieźle działa w tzw. trybie portretowym. Ale o tym innym razem 🙂