';
Fotografia i podróżowanie – cz. 8: Wypożyczenie samochodu i jeżdżenie po Stanach, cz. 2
Trasa przez Utah, 2018 rok
Trasa przez Utah, 2018 rok

W poprzednim odcinku opisywałem, jak wypożyczyć auto w USA, na co zwrócić uwagę, jak się przygotować itd.

Zatem… jak Wasze wrażenia z wypożyczalni? Miłe?  Hm… no, dobra, czasem nie jest miło, czasem trzeba odstać swoje w kolejce, pomimo zmęczenia podróżą, ale macie już samochód, radzicie sobie z jego obsługą, Ameryka jest Wasza! Macie wyznaczoną trasę gdzie chcecie jechać, zabookowane hotele, przewodnik z zaznaczonymi miejscami, które chcecie odwiedzić 🙂 Jedziecie. I jest super, co?

No, może na początku nie jest tak super, trzeba wyjechać z lotniska, być może przejechać całe miasto. Jest tłoczno, korki, albo jest luz, ale samochody szybko śmigają. Światła na skrzyżowaniach są jakoś inaczej ustawione, pasy do skrętu też jakoś inaczej… jak jechać, jak żyć?!

Spokojnie, do wszystkiego przywykniecie, a po jednym dniu jeżdżenia pierwszy szok minie 🙂 Jeżeli, dajmy na to, przylecieliście do Los Angeles, to na pewno zanim ruszycie w trasę, chcielibyście je trochę pozwiedzać. Proponuję zatem wcześniej znaleźć sobie miejscówkę niezbyt oddaloną od lotniska. Mam na myśli taką, żeby nie musieć przejechać całego miasta wzdłuż. Pamiętajcie – jesteście raczej zmęczeni po podróży, być może nie macie wprawy w jeżdżeniu po USA itd. Raczej nie ryzykuję wtedy podróży dłuższej niż 30-45 minut – chcę dotrzeć do hotelu, wziąć prysznic i wypić browara! No, chyba że jest dziesiąta rano, to wtedy dwa browary 🙂 Nie, to wtedy może sam prysznic, krótki odpoczynek, reorganizacja i w miasto, albo na zakupy, albo… co kto lubi 🙂

Zbliżam się do Badlands, Dakota Południowa
Zbliżam się do Badlands, Dakota Południowa

Odnośnie zwiedzania miasta nie będę się rozpisywał – trzeba mieć przewodnik, albo wydrukowane z netu opisy, gdzie warto iść, co zobaczyć itd. Zwiedziliście więc miasto i ruszacie w trasę, na przykład do jakiegoś parku narodowego. Po przyjeździe do Stanów, zazwyczaj jestem spragniony pobyć trochę na odludziu, doświadczyć takiej dzikości. Po spędzeniu jakiegoś czasu w tej dzikości, pragnę znowu miasta itd. To jest fajne 🙂 Zatem po wylądowaniu w dużym mieście, zazwyczaj chcę jak najszybciej je opuścić i ruszyć w trasę.

Ale zanim pojadę w nieznane jeżdżę trochę po mieście. I tutaj warto znać kilka zasad, które nie są oczywiste dla Polaków, zwłaszcza kiedy pierwszy raz się przyjeżdża do tego kraju. Po pierwsze kultura jazdy – dużo wyższa niż w Polsce. Mam tu na myśli takie zachowania, które w Polsce mi się nie podobają, a w USA raczej ich nie ma, jak zajeżdżanie drogi, przyspieszanie samochodu wyprzedzanego, żeby nie dać się wyprzedzić, mruganie z daleka światłami, żeby zmusić do zmiany pasa wolniej jadącego samochodu lewym pasem, grożenie pięścią, czy nawet wysiadanie z samochodu na światłach, podejście do innego samochodu i kłótnia z drugim kierowcą 🙁

To, co można zaobserwować, to raczej bardziej uporządkowaną jazdę – wszyscy jadą mniej więcej z podobną prędkością! Nie ma „kierowców F1”, czy spowalniaczy, jadących z połową dozwolonej prędkości. Jazda jest płynna i dynamiczna, i dlatego jest przyjemna 🙂 W mieście, pierwsze co  się rzuca w oczy, to organizacja ruchu na skrzyżowaniach – światła są ZA skrzyżowaniem, nie przed, co pozwala swobodnie je dostrzec bez kulenia się za kierownicą i próby zajrzenia przez przednią szybę do góry, żeby zobaczyć, czy jest już zielone (nie dotyczy kierowców kabrio :-)) Druga rzecz to znajdujący się pomiędzy pasami wspólny środkowy pas ruchu, służący do skrętu w lewo – chyba nie trzeba tłumaczyć jego przydatności, ponieważ jest oczywista, a jakże ułatwia życie – skręcający w lewo nie blokuje ruchu 🙂 Drogi są prostopadłe z równorzędnymi skrzyżowaniami i znakami STOP. Zawsze trzeba się zatrzymać przed skrzyżowaniem, a rusza ten, który pierwszy podjechał. Jeżeli dwa samochody podjechały równocześnie, to rusza ten bardziej odważny (zazwyczaj ja :-)) Jeżeli są światła, a chcecie skręcić w prawo, to po prostu skręcacie jeżeli nic nie jedzie, bez względu na kolor światła – chyba, że jest napisane NO TURN ON RED – wtedy trzeba poczekać na zielone.

W Stanach w ogóle jest dużo tablic z napisami zamiast niektórych znaków, lub informujących o pewnych zasadach – np. carpool 🙂 To kolejne udogodnienie – otóż w większości miast jest specjalny pas ruchu, zazwyczaj po skrajnej lewej stronie pasów idących w danym kierunku, który jest przeznaczony dla samochodów, w których siedzi więcej niż jedna lub dwie osoby. O tym informuje oczywiście odpowiednia tablica nad drogą. Rozwiązanie super sprawdza się przy dojazdach do pracy – wyobraźcie sobie sytuację (wcale nie rzadką), że sznury samochodów stoją w korkach*, a Wy śmigacie sobie z towarzyszem lewym pasem, który jest mocno przejezdny – nieźle, co? 🙂

* jeżeli nie ma wypadku, to korki, które widziałem to nie jest stanie w samochodzie i wyzywanie pod nosem, że świat jest zły 🙂 Korki to raczej wiele samochodów, które powoli jadą (tak max 40km\h) – czyli mniej więcej to, co widzimy na Trasie Toruńskiej do 9 rano 😉

Różne kolory krawężników oznaczają miejsca, gdzie mona parkować, a gdzie nie (tutaj czerwony przed skrzyżowaniem), Kirkland, Waszyngton, 2008 rok.

Na koniec jeżdżenia po mieście prawdziwa zmora, czyli parkowanie w miastach. Początkowo nie mogłem tego ogarnąć, ale ostatecznie nauczyłem się na przykładzie San Francisco. Parkuje się generalnie przy krawężniku, wzdłuż jezdni. Krawężniki pomalowane są różnymi kolorami i w zależności od tego, jaki jest kolor, to są inne zasady parkowania. Można się zatrzymać na chwilę, albo na 15 minut, albo wcale itd. Nie jestem w stanie tego spamiętać i po prostu nie parkuję przy żadnych kolorowych krawężnikach 🙂 Poza tym zazwyczaj potrzebuję zaparkować samochód na kilka godzin, a takiego oznaczenia nie ma. Jeżeli nie ma kolorów, to mogą być parkometry. Każde miejsce ma swój parkometr i niestety trzeba mieć drobne (ćwierćdolarówki), żeby wrzucić i zapłacić. W niektórych można już płacić kartą – postęp tam też dotarł. No i oczywiście płatne parkingi, znane z naszych miast. To jest często najwygodniejsza opcja pozostawienia bezpiecznie samochodu i wcale nie jest takie drogie 🙂

Jeżeli chcecie dokładniej poczytać o parkowaniu, co znaczą kolory krawężników itp., to polecam ten link.

Ale kiedy wyjedziecie poza miasto, to dopiero jest bosko! Otwierają się przed Wami wspaniałe krajobrazy i absolutnie fantastyczna amerykańska sceneria, na którą składa się miks: góry, doliny, step, lasy, preria, skały, ocean… Gdzieś przeczytałem, że np. równiny w Wyoming są tak olbrzymie, tak szerokie, że patrząc na nie po horyzont można wręcz zobaczyć krzywiznę ziemi! Cóż, ja tego nie zaobserwowałem, ale kiedy jeździłem to byłem trzeźwy 😉

OK, jedziemy autostradą. Oczywiście trzeba pamiętać o ograniczeniach prędkości i oczywiście ich nie przekraczać (no może o max 10 mil\h), ponieważ bardzo łatwo możecie zostać dogonieni przez policję i mandat gotowy. Mnie nie udało się być złapanym przez amerykańską policję i wolę, żeby tak zostało 🙂 Co ciekawe, policja w USA nie łapie do wyrywkowej kontroli tak, jak w Polsce, tylko muszą mieć konkretny powód, zatem jeżeli jedziecie po drinku, ale zachowujecie się normalnie na drodze, to Was nie zatrzymają. Odradzam jednak jeżdżenie po alkoholu, sam nigdy tego nie robiłem i nie zamierzam.

Jazda po autostradzie jest bardzo płynna, prawie wszyscy jadą z włączonym tempomatem, który pozwala uzyskać właśnie taką płynność (w Polsce nawet jak ktoś ma najbardziej prymitywny tempomat w samochodzie, to zazwyczaj pozostaje on nieużywany, głównie dlatego, że właściciel takiego pojazdu nie wie o tym, że go ma (nie przeczytał instrukcji obsługi), albo nie wie, jak go używać). Wiadomo, niektórzy jadą trochę szybciej, inni trochę wolniej, ale to jest tylko TROCHĘ. Nie ma sytuacji, jaką często obserwuję w naszym kraju: ograniczenie jest do 120km\h, TIRy jadą 90, część samochodów 120, a garstka najbardziej napalonych 180 – zatem różnica pomiędzy najwolniej i najszybciej jadącym samochodem to ok. 100%. W Stanach może to być max 20%, może mniej. Oczywiście zdarzają się tacy, którzy jadą bardzo szybko, zazwyczaj są to… turyści z Europy 🙂 Ale policja szybko ich łapie i ci mądrzejsi po prostu jadą zgodnie z prawem. Amerykanie widząc zagrożenie na drodze, natychmiast dzwonią pod numer alarmowy, policja wyłania się „nie wiadomo skąd” i łapie pirata drogowego. Nie wierzycie? Wpiszcie sobie na YouTube coś w stylu „police catching speeders” – jest sporo filmików o tym, jak amerykańska policja łapie piratów.

Niektóre formy skalne prawie przeczą prawom fizyki :-) Arches, 2016 rok
Niektóre formy skalne prawie przeczą prawom fizyki 🙂 Arches, 2016 rok

Taka płynna jazda ma swoje oczywiste zalety. Jedną z nich jest bezpieczeństwo 🙂 Duże, czytelne tablice nad i z boku drogi dostarczają wyczerpujących informacji o tym, co można, czego nie można, co będzie za jakiś czas (np. informacje o robotach drogowych, które pojawiają się co kilka km, później co kilkaset metrów itd.), zatem jestem raczej pewien, że nie spotka mnie jakaś (niemiła) niespodzianka. Nie lubię niespodzianek, zwłaszcza niemiłych. Nie po to przygotowywałem się długo i szczegółowo do takiego wyjazdu, żebym miał się narazić na niemiłe niespodzianki. Oczywiście, zawsze mogą się zdarzyć, ale chodzi o to, żeby minimalizować ryzyko ich wystąpienia. Podróżując przez ponad 10 lat po USA miałem tylko jedną stłuczkę, a w zasadzie zarysowanie błotnika o inny  samochód – to byli turyści z Hiszpanii. Szybko ustaliliśmy, ze oboje mamy wszystkie ubezpieczenia więc nie ma się o co martwić, z uśmiechem podaliśmy sobie ręce i rozjechaliśmy się w swoją stronę. Da się? 🙂

Wyżej wymienione tablice są opisane oczywiście w jęz. angielskim i to jest jeden z kilku powodów, dla których w USA potrzebna jest znajomość angielskiego – o tym będzie osobny wpis na blogu.

Zatem wyjechałem poza miasto, jadę z bezpieczną dozwoloną prędkością, oczywiście z włączonym tempomatem, więc w zasadzie tylko robię drobne korekty kierownicy, a delikatne hamowanie, czy przyspieszanie dokonuję przyciskami na kierownicy, które służą do kontroli tempomatu (nie ma tam jeszcze aktywnego tempomatu niestety; naciśnięcie hamulca powoduje wyłączenie tempomatu). Jazda jest płynna, nastrój wspaniały, nic tylko podziwiać widoki za oknem 🙂

A jest co podziwiać, uwierzcie mi! Jeżeli nie wierzycie, pooglądajcie zdjęcia, które publikuję na Instagramie pod hashtagiem #usamoimioczami, albo na Facebooku, na moim profilu. Jestem już w połowie rocznej podróży po Stanach! 🙂 Trzymajcie kciuki za drugą połowę.

Uchwyt na telefon, ładowarkę i telefon (służący tylko jako nawigacja) wziąłem z Polski
Uchwyt na telefon, ładowarkę i telefon (służący tylko jako nawigacja) wziąłem z Polski

Nawigacja na drodze.

Drogi są bardzo dobrze i czytelnie oznaczone, ale to duży kraj i warto mieć nawigację. W obecnych czasach, kiedy na każdym smartfonie jest Google Maps i tryb offline nie ma co się zbyt długo rozwodzić nad nawigacją. Uruchamiamy i jedziemy – i tu ważna rzecz – pamiętajcie o zabraniu z domu samochodowego uchwytu do telefonu i ładowarki! Bez tego jesteście w d…, chyba nie muszę mówić dlaczego? 🙂 Ładowarka obecnie nie jest tak bardzo potrzebna, ponieważ w samochodach są już gniazda USB, do których podłączycie kabel od zwykłej ładowarki, a taki każdy ze sobą bierze, nie? 🙂

Jeżeli nie chcecie płacić za autostrady, należy włączyć opcję „unikaj autostrad”. Czasem  to jest dobry pomysł, ponieważ droga za bardzo się przez to nie wydłuży, a można zobaczy coś więcej, jadąc mniejszymi drogami, a w kieszenie zostaje kilkadziesiąt dolarów.

Kiedyś, jadąc z kumplem po Stanach nie mieliśmy nawigacji, ponieważ… ach już nie chce mi się do tego wracać. Nie mieliśmy i już. Jechaliśmy po znakach i czasem na czuja przez Góry Skaliste, Yellowstone, Kolorado i Grand Teton. Pomyliliśmy się tylko raz, ale za to dość spektakularnie, ponieważ nadrobiliśmy jakieś 200 mil! 🙂 Zobaczyliśmy za to fajny kanion, kompletnie nie wiedząc gdzie jesteśmy. Co ciekawe, kilka lat później, znalazłem się w tamtej okolicy i odszukałem miejsce, w którym zatrzymaliśmy się na popas i w którym kręciłem video. Super jest taki powrót do miejsca z przed lat, znajdującego się in the middle of nowhere, pośrodku prerii 🙂

Jadąc można sobie przemyśleć sporo tematów, porozmawiać ze towarzyszem podróży, albo pośmiać z grupą znajomych. Albo po prostu posłuchać muzyki, czy audiobooka. Kilka lat temu, jeżdżąc przez tydzień sam, przesłuchałem kilka audiobooków na zmianę z kilkoma offline’owymi listami ze Spotify 🙂

Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? Trzeba obserwować pogodę, na pewno rano przed wyruszeniem z hotelu, kiedy macie jeszcze WiFi (poza miastami bardzo często nie ma zasięgu, więc nawet jeżeli macie roaming, nic Wam to nie ma – po prostu „nie ma pola” :-)), sprawdźcie czy nie ma burz lub nawałnic na Waszej drodze. Przeżyłem kilka burz, które spadły jak grom z jasnego nieba na drogę, w środku dnia zrobiło się ciemno, waliło, grzmiało i błyskało – na pewno nie jest to przyjemne, a bywa straszne. Polecam wtedy zatrzymać samochód, nawet w otwartym terenie i przeczekać. Tylko nie wysiadać! Samochód jest tzw. klatką Faradaya, więc nic Wam się w środku nie stanie nawet podczas uderzenia w niego pioruna. Co to jest klatka Faradaya? Wyguglajcie sobie 🙂

Tankowanie.

I tutaj też jest inaczej niż w Polsce. Zazwyczaj jest tak, że samochód podjeżdża na stację, kierowca wysiada, wkłada kartę kredytową do dystrybutora, następuje preautoryzacja, po czym tankuje, ile chce. Kończy, karta jest obciążana daną kwotą i po sprawie 🙂 Niestety nie z polskimi kartami kredytowymi 🙁 Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek udało mi się w ten sposób zatankować, pomimo użycia różnych kart, w tym American Express – nie działa 🙁 Cóż…, wtedy trzeba pójść na stację benzynową do pani i powiedzieć, że chcemy zatankować za np. $40. Kartą kredytową (wtedy zadziała), albo gotówką. Podchodzicie do dystrybutora i taka właśnie kwota wyświetla się informując, że możecie za tyle zatankować. A co, jeżeli zatankujecie za $35,15 i już jesteście full? 🙂 Podchodzicie z powrotem do pani i odda Wam resztę. Jeżeli zapłaciliście kartą kredytową, to nie trzeba podchodzić do pani 🙂 Zwrócą Wam resztę automatycznie. Przyznacie, że to mega wygodne rozwiązanie, prawda? 😉
Crap 🙁 Ale inaczej się nie da, trzeba mieć amerykańską kartę kredytową, czego jako turyści nie zdobędziecie, ponieważ szkoda zachodu na załatwienie tej sprawy – tych kilka tankowań można się przemęczyć. I jeszcze jedno – w niektórych dystrybutorach, zanim się zacznie tankować, trzeba podnieść do góry taki dżings, na którym leży końcówka od dystrybutora, dostępny po podniesieniu tejże końcówki celem przygotowania do tankowania. Bez tego benzyna nie poleci 🙂 Benzyna. Nie ropa. Na ropę jeżdżą tylko ciężarówki 😉

Podobnie, jak w Polsce, wizyta na stacji benzynowej podczas długiej trasy, pozwala załatwić toaletę, kupić kawę, czy jakieś przekąski i ogólnie trochę się rozruszać, zatem nie jest tak najgorzej 🙂

Gdzieś w Wyoming, 2016 rok
Gdzieś w Wyoming, 2016 rok

A z przyjemniejszych rzeczy?

Pamiętam taki fajny epizod, 3 lata temu w Wyoming i Południowej Dakocie: jadę drogą prostą „jak strzelił”. Prędkościomierz wskazuje bezpieczną, dozwoloną prędkość 75 mph, czyli 120 km\h i nie ma sensu jechać szybciej. Mam włączony tempomat więc ułożyłem się wygodnie, trzymając lekko lewą ręką kierownicę. Za oknami przesuwają się niespiesznie wspaniałe formy skalnych potworów – olbrzymie głazy sterczące na czubkach cieniasów kontrastują z panoramą odległych ciemnych gór. Z każdą upływającą milą, te zszarzałe na horyzoncie góry stają się coraz bardziej klarowne – to znak, że się do nich powoli zbliżam.

W radio leci Cryin’ Aerosmith – kawałek z dziewięćdziesiątego czwartego roku, czy jakoś tak. Przewijam przed oczami sceny z teledysku. Uśmiecham się, bo utożsamiałem się z tamtymi bohaterami – niebieskie jeansy, białe t-shirty, kraciaste koszule i kozackie fryzury z dłuższymi włosami 🙂

Ech, wszystko dzieje się teraz tak powoli, leniwie…, wracam myślami do tamtego roku, byłem wtedy w szkole średniej i kłóciłem się z kolegami z klasy, kto obstawia którą dziewczynę na studniówce! Tak fajnie beztrosko 🙂

Droga jest szeroka pomimo tylko dwóch pasów. Każdy pomieści olbrzymią ciężarówkę! Do tego pobocze i… nieważne, bo oprócz mnie i tak NIE MA NIKOGO na trasie. Minuty leniwie mijają, łączą się w godziny.

Hey, where am I? Gdzie jestem?

Jadę przez Wyoming. Zmierzam ku Górom Czarnym, w języku Indian ‚Paha Sapa’. Jadę tam, bo chcę zobaczyć na własne oczy to, o czym czytałem, kiedy miałem 13 lat.

INDIANIE!

Ich świat stanowił dla mnie wtedy wszystko. Przeczytałem absolutnie wszystkie dostępne w latach osiemdziesiątych książki o Indianach i dobrze pamiętam nazwy regionów, skał, czy gór, które przemierzali pieszo i konno. Teraz to ja tu jadę, chcę zobaczyć, jak to było. Jak żyli, gdzie mieszkali, co jedli, jak polowali i walczyli. Wiecie, co robię? Zatrzymuję samochód pośrodku stepu, wysiadam i idę przez trawę sięgającą mi brzucha kawałek w step. Zatrzymuję się i czekam. Słucham. Chcę się poczuć przez chwilę, jak oni. 150 lat temu. Szczęśliwi, dopóki nie zobaczyli białego człowieka.

Jest strasznie gorąco i tak ciiiicho.

Upał otula mnie szczelnie, zaraz pojawią się krople potu na czole, a koszula przyklei się do pleców. Jeszcze tylko chwila. W końcu słyszę hałas olbrzymiej ciężarówki, nadjeżdżają inne samochody i czar pryska. Ale mam swoje pięć minut. Na wielkich równinach w Wyoming. Nie jestem tu pierwszy raz i na pewno jeszcze tu wrócę. A teraz widzę, że zmieniam strefę i oto pustynia zaczyna się zielenić, wyrastają drzewa, jestem już w górach.

Górach Czarnych!

Fajnie, co?

Jeżeli nie fajnie, to nie mówcie mi, będzie mi przykro 😉

I jeszcze dwa zdania o fotografowaniu. Przez lata różnych podróży i próbowania najróżniejszego sprzętu – od smartfona po duży plecak wyładowany sprzętem fotograficznym, dobrałem swój zestaw optymalny 🙂 Jest to pełnoklatkowy bezlusterkowiec z uniwersalnym zoomem typu 24-105 i światłem f/4 oraz portretówka 85/1.8, czasami „naleśnik” 35/2.8 i mały statyw. Do tego niewielka drobnica mniejszych akcesoriów, jak filtry, odpowiedni pasek itp. Dlaczego akurat taki zestaw? Opiszę to w następnym odcinku, żeby było ciekawiej 🙂 Tutaj dodam tylko, że bieganie po skałkach, przemierzanie długich tras po bezdrożach, czy w mieście, często w upale, sprawia że chcemy mieć ze sobą jak najmniej rzeczy, nie jak najwięcej, żeby się nie męczyć. Ale, o ile oglądanie zdjęcia na IG na ekranie smartfona nie wymaga jakiegoś super sprzętu, o tyle np. na wydruku dużego formatu, każde niedociągnięcie widać jak na dłoni!

OK, to do następnego odcinka – napiszę w nim, jak się spakować i co zabrać do USA, w tym odcinku ponadto będzie w szczegółach o sprzęcie fotograficznym z wyjaśnieniem, dlaczego akurat taki i czy może być inny 🙂

Marcin

Leave a reply